Od kilku tygodni, obserwuje u was, na blogach, piękne pisanki... Szczególnie te dekupażowe mnie zachwycały, bo właśnie na takie w tym roku miałam ambicje... Ale czyż mogłam przewidzieć, ze kształt jajka jest tak dekupażowo niefortunny? Co ja się naprzeklinałam... co chwile rzucałam robotę, by za parę minut do niej wrócić. Nie miałam określonego stylu, w jakim miały powstać jajeczka. Ot, robiłam każde inne, bo każde z nich, było robione dla kogoś innego.
I tak powstało na razie pięć jajek:
Ale już robią się kolejne i stopniowo nie stanowią dla mnie już takiego problemu, jak te pierwsze. Jak mówi porzekadło: ćwiczenie czyni... no, dobra... Samozachwyt, samozachwytem, ale jednak zdrowy rozsadek trzeba zachować :-)
Natomiast do kuchni, gdzie 'jajcuję', wejść się nie da. Każdy mebel jest zawalony: jajkami, farbami, papierami, lakierami:
Przez zabawe z jajkami, ucierpiały postępy w moich blogowo-robótkowych zabawach...
Żeby miec jednak, co dzisiaj pokazać, postawiłam rano dosłownie pare krzyżyków w SALu sosnowym:
Idzie mi to mozolnie z braku czasu, ale gdyby nie to, to muszę przyznać, ze bardzo szybko wyszywa się ten motyw. Na razie tez większych pomyłek, a co za tym idzie: prucia, nie było :-).
A na koniec kilka hafciarskich zakupów. nie dużo, bo ostatnio wyrównanie za gaz mi przyszło (ech, szkoda gadać) i trzeba troche oszczędzać, ale kupiłam przeciez same rzeczy niezbędne do normalnego funkcjonowania hafciarki, prawda?
Brakujące mulinki, wiecznie kończące się bobinki, biała aidę 20stkę, płótno hardanger 22 ct, kolor ecru (takie ładne, regularne ma krateczki, więc chyba można go stosować do xxx?), no i na koniec płótno mi bliżej nieznane: Ingrid 50 ct, kolor naturalny... Ładne jest to ostatnie płótno, ale czy nadaje się do haftu krzyżykowego? Tego jeszcze nie wiem, ale będę musiała wypróbować, bo żadnego innego haftu nie umiem :-)))